poniedziałek, 1 lutego 2016

O nocy na lotnisku w Burgas.


Wspominałam już o tym, że w zeszłym roku trochę mnie poniosło i przez dwa tygodnie pałętałam się po Rumuniach, Bułgariach i Serbiach.
Wspominałam też, że miałam bardzo ograniczoną ilość pieniędzy. Nie utrudniało to mi życia jakoś szczególnie. Nie uprzykrzało też. Owszem - zdarzało się, że siedząc w McDonaldzie i kradnąc internet, jadłam chleb kupiony kilka dni wcześniej i popijałam wodą, którą nalałam do butelki w ubikacji na jakiejś stacji benzynowej. Ot, nic strasznego. (woda nie była z toalety, a z kranu - tak dla wyjaśnienia)
Brak pieniędzy wiązał się też z tym, że opcje noclegowe były bardzo ograniczone.
Mogłam spać w namiocie jeśli chciało się nam go rozłożyć.
Mogłam spać pod gołym niebem, jeśli nie chciało nam się rozłożyć namiotu. Ale tylko, jeśli nie padał deszcz. Chociaż nawet jeśli padał - to też mogłam. W obu przypadkach obudzenie się z żukiem, czy innym paskudztwem, próbującym uwić sobie gniazdo w twoich włosach, jest mało przyjemne.
Mogłam też spać w remontowanej toalecie na stacji benzynowej, gdy sympatyczny starszy pan - prawdopodobnie sprzątaczoochroniarz - zobaczywszy dwóch zmęczonych podróżników, postanawia udzielić schronienia, klucza do schronienia i kontaktu do naładowanie telefonu.
Mogłam też spać na lotnisku. Nie pierwszy i prawdopodobnie nie ostatni raz.

Więc - od początku.
W jakimś sklepie zaopatrujemy się w chleb (wtedy było jeszcze nas na to stać), czekoladę do smarowania chleba dla mnie i konserwę do smarowania chleba dla mojej osoby towarzyszącej.
Wsiadamy do bułgarskiego autobusu podmiejskiego wzbudzając ogromne zainteresowanie swoim ogromnym bagażem. Dzięki miłemu - znów - starszemu panu, który wskazuje nam czas i kierunek naszej podróży, docieramy na lotnisko.
Przed lotniskiem są ławki. Nic ekscytującego.
Siadamy na ławkach.
Wyciągamy to, co zostało nam do jedzenia.
Ja smaruję kromki chleba czekoladą.
Moja osoba towarzysząca smaruje kromki chleba konserwą.
I jemy. No bo co innego mamy robić?
Ochrona lotniska dziwnie nam się przygląda. Ludzie z walizkami dziwnie nam się przyglądają. Cały świat dziwnie nam się przygląda.

Nic nowego.

Po bogatej kolacji pakujemy się do wnętrza lotniska i oddzielnie obchodzimy lotnisko w poszukiwaniu kontaktów. Bo telefony się rozładowały. Bo bateria w aparacie umiera. Bo trochę nie możemy już na siebie patrzeć i staramy się jak najmniej czasu spędzać w swoim towarzystwie.

Gniazdko jest. Nawet kilka.
Jedno -  przy odprawie. Odpada.
Drugie - za stoiskiem informacji. Odpada.
Trzecie - w toalecie. Ludzi dużo. Miejsca mało. Odpada.

Trzeba się obejść jeszcze kilka godzin bez telefonu. Bez aparatu. Mogło być gorzej.

Co robić zatem?
Spać.
Jestem już tak zmęczona psychicznie, fizycznie i na wszelkie inne sposoby, że chcę spać. Ludzi na lotnisku coraz mniej. Kładę się na wolnej ławce, udaję, że wcale nie śpię, tylko myślę z zamkniętymi oczami, próbuję choć odrobinę się zrelaksować, co wcale nie jest łatwe. Światło kilkunastu, albo nawet i kilkudziesięciu lamp, świeci mi prosto w twarz. Ławki nie dość, że tak bardzo mocno niewygodne, to jeszcze przy każdym moim, nawet najlżejszym, ruchu wydają taki dźwięk, jakby miały zaraz się rozpaść. Ze mną, czy beze mnie na sobie.
Wstaję z ławki, ludzi nadal coraz mniej. I dobrze.
Szukam... cienia? Zaciemnienia? Znajduję prawie idealne miejsce, jak się położę i odwrócę tyłem do wnętrza budynku, to lampy nawet tak bardzo nie przeszkadzają. Ludzie, co prawda, będą mieli niezbyt ciekawy widok na moje tyły, ale jest ich tak mało, że w sumie jest mi to całkiem obojętne.
Wyciągam więc śpiwór z plecaka i się do niego chowam (do śpiwora, a nie do plecaka - oczywiście), pod głowę podkładam bluzę jako poduszkę, próbuję zasnąć.
Ale jednym uchem słyszę kroki. Na pewno ochroniarz. Na pewno zaraz każe mi pozbierać swoje graty i wyjść, bo na pewno tutaj nie można spać. Czekam tylko na szturchnięcie i już układam sobie w głowie po angielsku co mu powiem, żeby jednak pozwolił mi zostać w środku. W sumie mogę spać nawet na zewnątrz. Byleby spać.
Żadnego szturchnięcia jednak nie czuję. Co więcej - w budynku robi się ciemniej. Wygrzebuję się ze śpiwora, otwieram jedno oko, a potem drugie i rzeczywiście - ciemno. Ochroniarz przechodzi obok mojego tymczasowego łóżka, uśmiecha się i idzie dalej.
Tego to się nie spodziewałam. Zgasił światła w mojej części lotniska. W części prawie bezludnej.

I noc jakoś mija.
I jakoś się jednak śpi.

Budzę się rano, a nawet wcześniej niż rano. Ludzi dużo. Odległość między mną, a kolejką tych ludzi właśnie - mała. Zbyt mała. Wyłaniam się z kokonu i ignoruję przestraszone spojrzenia dzieci i oburzone spojrzenia dorosłych. Udaję, że tego nie widzę. A oni widzą, że ja tylko udaję. Pakuję swój śpiwór do plecaka, wkładam buty, wycieram dłońmi sen z powiek i kącików oczu. Zabieram swoje rzeczy i idę w kierunku kontaktu. Tego w toalecie. Bo nie dość, że mogę naładować to, co muszę naładować to jeszcze mogę doprowadzić się do jako takiego stanu używalności. Żeby ludziom, którzy okażą serce i zechcą nas podwieźć, nie zostawiać traumy do końca życia.

Telefon jako tako naładowany.
Wygląd jako tako ogarnięty.
Śniadanie jako tako zjedzone.

Można ruszać dalej.

Lotniska - tak jak dworce - są fajne. Lotniska to - dosłownie - bramy do nieba. Lubię je jeszcze bardziej niż dworce.



Taki los podróżnika. W czasie dłuższych podróży nigdy nie wiem, gdzie w nocy będę spać. Czy będę w ogóle. Kogo spotkam. Kto mi pomoże. Co mnie zdziwi. Lubię tę niepewność. Lubię czasami wychodzić z domu i nie wiedzieć, gdzie będę następnego dnia.
Ta niepewność nie jest jednak nieprzyjemna, jak oczekiwanie na wyniki egzaminu. Jak oczekiwanie na telefon, czy dostałeś wymarzoną pracę. Czy coś się udało. To niepewność połączona z ekscytacją, to niepewność i pewność jednocześnie, że ty decydujesz o swoich krokach, że jesteś odpowiedzialny tylko za siebie. Nie umiem tego wytłumaczyć tak, żeby każdy poczuł to, co ja czuję w środku na myśl o długich bezpieniężnych podróżach. Chyba - jakkolwiek banalnie to zabrzmi - trzeba to po prostu przeżyć. Przekonać się samemu.


4 komentarze:

  1. Ja przeżyłam spanie na plaży. Za łóżko służył mi rozłożony karton, a za kocyk ręcznik plażowy. I to pytanie, które padło w moją i Pawła stronę z bardzo sympatycznej i uśmiechniętej twarzy :"Uno, due? A due:) Takich rzeczy się nie zapomina i muszę ci jeszcze powiedzieć, że opowiadam o Tobie wszystkim moim znajomym. Żyj tak dalej i ciesz się młodością:)Podpisano:"stara" kuzynka.

    OdpowiedzUsuń
  2. wybacz, ale obiecałem być szczery, ale nie umiem, dlatego muszę przyznać - nie podoba mi się. W pewnym momencie jak ochroniarz zgasił Ci światło, doszukiwałem się drugiego dna, a tu po prostu dobry człowiek. Szok jak nam łatwo wierzyć w złą stronę człowieczeństwa, a gdy ktoś jest po prostu normalny to się dziwimy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. takie czasy, niestety.
      A podobać się nie musi, ale dzięki za opinię.

      Usuń
  3. nie czytasz ze zrozumieniem, a szkoda. Dwa minusy dają plus.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Kredka pisze. , Blogger