środa, 27 stycznia 2016

O zbyt dużej ilości myślenia.

Dzisiaj będzie trochę chaotycznie i banalnie, ale muszę o tym napisać. Siedzi mi to w głowie już kilka dni, a jak już coś się w niej rozgości to czasami i spać nie daje kilka nocy.
I o tym właśnie będzie.

O myśleniu.
A konkretniej - o zbyt dużej ilości myślenia, jakkolwiek nie po polsku i jak bardzo nie gramatycznie to brzmi - będzie o tym.

Otóż. Myślę za dużo. Ale nie o sprawach ważnych, które mają jakiekolwiek znaczenie, czy sens. O sprawach durnych, można by rzec.
Na przykład:
chce mi się czekolady. Ale chce mi się czekolady tak bardzo, że aż czuję jej smak i zapach. Chce mi się czekolady tak bardzo, że wnętrzności mi się skręcają. Bardzo mi się chce tej czekolady.
Problem w tym, że nie chce mi się iść do sklepu. Nie chce mi się wkładać butów na nogi, nie chce mi się wychodzić z domu - bo zimno, bo ciemno. Bo mi się po prostu nie chce.
Będę tak długo zastanawiać się, czy iść do tego sklepu, czy jednak nie, że jak już się decyduję, że jednak idę - to nie mam po co, bo jest już zamknięty (uroki mieszkania na wsi z oszałamiającą liczbą dwóch sklepów).
Normalny człowiek wzruszyłby ramionami  i po kilku minutach o tym zapomniał - no trudno, za późno, kupię jutro.
Normalny człowiek, ale nie ja.
Ja będę zła na siebie przez całą noc. Będę się wściekać, że mogłam mieć czekoladę, gdybym tylko ruszyła swoją leniwą du... ekhm, ekhm, swoje leniwe pośladki i poszła do sklepu.
A tak nie mam czekolady i nie mam humoru. O.

Czasami zdarza się też tak, że ktoś powie mi coś miłego.
I wiesz co? Podziękuję, uśmiechnę się, ale będę to w głowie analizować przez tydzień, rozkładać słowa na czynniki pierwsze i zastanawiać się, czy człowiek, który te "coś miłego" powiedział miał na myśli to, co ja mam na myśli.
Ot, głupota.
Na szczęście - nieszkodliwa.
(Ale nie znaczy to wcale, że nie lubię słyszeć miłych rzeczy. Lubię. Więc mówcie mi miłe rzeczy, nawet jeśli miałabym przez to nie spać przez cztery dni.)


Analizuję. Przeżywam. Denerwuję się. Trudno mi podjąć proste decyzje. Rozważam każde "za" i "przeciw" w sytuacjach, w których powinnam myśleć tylko o tych "za".

Jednak od jakiegoś czasu widzę, że im mniej się nad wszystkim zastanawiam, im mniej wszystko analizuję - tym lepiej na tym wychodzę. Im mniej się przejmuję, tym lepiej mi w życiu. Więcej radości. Więcej rzeczy, o których wcześniej myślałam, że są niemożliwe do zrealizowania - staje się rzeczywistością.
Prawdopodobnie jestem ostatnim człowiekiem na ziemi, który to odkrył. No cóż - ktoś musi być ostatni, żeby ktoś inny mógł być pierwszym (wiem - bez sensu).


Zaczęło się od rzeczy banalnych.
Od odmowy w sytuacji, w której kiedyś głupio byłoby mi to zrobić.
Od kupienia biletu na koncert, na który dojazd funduszy już nie miałam (ale jednak - dotarłam).
Od tego, że jak już byłam pewna, że następnego dnia na pewno nic ciekawego się nie zdarzy, to zdecydowałam się spakować plecak i jechać w świat na kilka dni, zmuszając "coś ciekawego" jednak do zdarzenia się. I rzeczywiście to zrobiło. I było piękne.

Nie mówię o tym, żeby całkowicie przestać myśleć o konsekwencjach swoich potencjalnych zachowań, bo czasami trzeba - rzecz oczywista.
Mówię o tym, żeby przestać się wszystkim zamartwiać.
Ostatnio pierwszy raz na obecnych studiach nie zaliczyłam kolokwium. Pojechało mi to po ambicji strasznie, chociaż wiedziałam, że mogę poprawić. Przeżywałam tę porażkę, nie mogłam sobie darować, że tak dobrze mi szło i nagle musiałam coś zepsuć. Nie spałam kilka nocy bo denerwowałam się, że nie uda mi się jednak poprawić bo to, bo tamto.
Durny człowiek, po prostu durny bo dzisiaj te kolokwium zaliczyłam. Bez najmniejszego problemu. Ale co się znów nastresowałam, namartwiłam - to moje.


Czasami spontaniczne podejmowanie spontanicznych decyzji jest najlepsze. Zamartwianie się rzeczami, które nie są tego warte, albo są jeszcze daleko przed nami, nie ma sensu. Najlepsze rozwiązania przychodzą w najmniej spodziewanych momentach.
 Mniej myśleć. Mniej się zamartwiać. Więcej robić. Więcej mówić (chociaż... czasami się jednak zastanów co mówisz. I Ty i ja.). Więcej słuchać. Więcej żyć. Więcej być.
Pozwolić życiu na dzianie się. Bo wiesz, ono tylko czeka żeby nam czymś dobrym przywalić w twarz. Czeka tylko aż przestaniemy się bronić.


2 komentarze:

  1. Pozwolić życiu na dzianie się.. zmuszając "coś ciekawego" jednak do zdarzenia się. Podoba mi sie to

    OdpowiedzUsuń
  2. amerykan jak ma problem idzie spać, rano gdy problem sam się nie rozwiązał, ostro bierze się za niego. My lubimy zamartwiać się całą noc, a rano nieprzytomni nie mamy sił, aby walczyć o swoje. Ludowe przysłowia mądrością narodu. Z problemem trzeba się przespać.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Kredka pisze. , Blogger