niedziela, 9 lipca 2017

#28

Dziwnie mi tak wracać do pisania po tak długiej przerwie. Nie wiem znów, czy na stałe, czy tak na chwilę, ale czasami dobrze wrócić.
Powroty są dobre.
Czasami.


Ale nie o tym chcę dziś.
Dziś będzie - jak to zwykle na tym blogu bywa - o czymś dobrym. Chyba.
Rok temu skończyłam studia.
Rok temu wyprowadziłam się z domu i zaczęłam samodzielne, dorosłe i "odpowiedzialne" życie. Musiałam się nauczyć wielu rzeczy - przede wszystkim właśnie - wspomnianej już wcześniej samodzielności. Tego, jak nie umierać z głodu kiedy znów mi na koniec pieniędzy zostaje tak dużo miesiąca. Co zrobić gdy się zgubisz w nocy w całkiem obcym jeszcze dla siebie mieście, nie masz kogo zapytać o drogę i dostępu do internetu też bo bateria w telefonie - jak na złość postanowiła się rozładować.
Jak mimo wielu smutków, tęsknoty za byciem dzieckiem i trochę też strachem, cieszyć się drobnymi momentami, rzeczami, które zbyt wielkiego znaczenia i tak nie mają.

Ale, ale! Trochę chyba przynudzam. Pewnie jak zwykle.
Chciałam tak naprawdę napisać o tym, co się przez ten rok działo, co się zmieniło we mnie i ogólnie - powspominać trochę. Bo mogę.

Przede wszystkim znalazłam w kilka dni i pracę i mieszkanie. Wiele osób nie wierzyło w to, że mi się uda, a tu proszę. Czuję się momentami jakbym wszystkim im pokazywała "mentalnego faka" i w myślach powtarzam sobie: "i co? głupio wam teraz, nie?". Ten fucker jest też trochę wymierzony w moją stronę bo - szczerze mówiąc - sama w to nie wierzyłam. Ale dałam radę. W pracy poznałam wiele przesympatycznych osób, które nie raz poprawiały i nadal poprawiają* mi humor, niesamowite mordeczki! Serio! Było wiele dni, kiedy chciałam zrezygnować, odpuścić, ale nie mogłam się zdybyć na to, gdy tylko pomyślałam o tym, że przez to będę miała z tymi ludźmi mniej styczności, bałam się, że kontakt się urwie, że wszystko się popsuje, ale - na szczęście tak się nie stało.
Mieszkanie - a raczej pokój jeden w mieszkaniu - nie były najgorsze. Lokalizacja najlepsza, opłaty niskie, wszędzie blisko - czegóż chcieć więcej? Wiesz jak przefajnie jest, kiedy o drugiej w nocy tak bardzo mocno i tak bardzo nagle chce Ci się czekolady i wystarczy tylko, że przejdziesz przez ulicę by móc ją kupić? Najlepiej, po prostu najlepiej!

Spełniło się też jedno z moich największych muzycznych marzeń - zobaczyłam i usłyszałam na żywo swój najulubieńszy zagraniczny zespół, o którym to pisałam w poprzednim poście. Jejku! Nadal to do mnie trochę nie dociera bo zdecydowanie był to najlepszy koncert na jakim byłam w ciągu całego życia, a trochę ich jednak było.

W moim życiu też pojawił się człowiek, przez którego świat mi się trochę przewrócił. Ale w dobrym sensie. Przewrócił się nie boleśnie, tak pozytywnie, tak radośnie? Ma to sens? Nie wiem. Ale tak właśnie było i nadal jest.
Bo nagle zdecydowałam, że rzucam wszystko i jadę do Holandii, zostawiam za sobą jako tako ustabilizowane pracowniczo i mieszkaniowo życie i ruszam w nieznane - przynajmniej dla mnie.
 I w tej Holandii było - pomijając kilka głupot - najlepiej - głównie dlatego, że razem - ale nie tylko.
Byłam na przykład w Keukenhof, gdzie kilka godzin spędziłam oglądając miliony tulipanów i trochę mniejsze ilości innych kwiatów. I tam jakieś - całkiem obce dziecko - pośród tysięcy innych ludzi wybrało akurat mnie, jako osobę najbardziej nadającą się do przytulenia. Albo inaczej - wybrało akurat moje nogi. Ot tak, po prostu. Potem nie chciało się odczepić, ale to już szczegół.
Byłam też w jednym z najpiękniejszych ZOO jakim kiedykolwiek zdarzyło mi się być. Widziałam pingwiny, płaszczki przepływały mi nad głową, a od rekinów dzieliła mnie tylko szklana ściana! Brakowało tylko pand, ale cóż, nie można mieć w życiu wszystkiego. I tak było najpiękniej.
Wróciłam na jeden dzień do jednego z moich ukochanych miast, gdzie spotkała mnie chyba najpiękniejsza rzecz, która mogła, ale o tym pisać nie będę, a każdy i tak pewnie się domyśla - do Amsterdamu. A poza tym - dotknęłam Ryana Goslinga (co prawda tylko woskowego, ale jednak), widziałam ludzkie ciała bez skóry, znalazłam ławkę z bardzo popularnego i przeuroczego, ale też bardzo smutnego filmu, przeszłam prawie milion kroków (no dobra, nie do końca, ale i tak - bardzo dużo!). Prawie miałam owce, prawie nie miałam internetu i było mi z tym bardzo dobrze.
Holandia było dobra. I być może będzie znów.

Niedawno pojechało mi się też w góry. Dużo było tych gór. Zakopane, Bieszczady. Przeżyłam najstraszniejszą noc - w lesie, w namiocie, w czasie największej burzy, jaką moje oczy widziały, a uszy słyszały i z niedźwiedziem porykującym zdecydowanie za blisko!

A teraz? Dalej odpoczywam. Ale już niedługo. Dorosła Kredka nie lubi zbyt długich wakacji, już mi się one trochę... nudzą. Wiem, że będę za nimi pewnie tęsknić, ale ileż można odpoczywać?

I tak mi płynie życie. Trochę się nauczyłam. Przede wszystkim tego, że ludzie, którzy Ciebie są warci będą Cię lubić tylko za to, jakim człowiekiem jesteś. Nie za to, jak wyglądasz, co masz i co możesz im dać. To nie ma znaczenia.
I tego, że warto zaryzykować. Wyjść ze swojej strefy komfortu i zobaczyć co życie dla Ciebie przygotowało. Będzie strasznie, ale wszystko i tak się jakoś w końcu ułoży. Albo ty ułożysz je sam.










* i robią najlepsze naleśniki ze szpinakiem na świecie! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Kredka pisze. , Blogger