niedziela, 28 lutego 2021

Bieszczadzka noc.

Stwierdziłam dzisiaj, że z racji niedzielki, mogę znaleźć chwilę na napisanie posta na blogu.
A też z racji tego, że sytuacja w Polsce jest jaka jest (i zagramanicą również) to miło sobie powspominać trochę różne wyjazdy.
I głupie zachowania.
I czasami absolutny brak mózgu.
Większość moich znajomych już słyszała tę opowieść, ale jest kilka osób, które o niej nie słyszały. A poza tym - jak mi kiedyś na starość będzie szwankować pamięć to sobie wejdę tu i poczytam o tym, jak to było jak byłam młoda i niezbyt rozsądna. Jeśli tylko 

Otóż - jestem ogromną fanką gór. W Zakopanem było mi się kilka razy i góry tam zachwycają za każdym razem (szczególnie poza sezonem). Ale kilka lat temu mój (wtedy jeszcze nie) Małż zrobił mi niespodziankę, obudził pewnego dnia rano i powiedział "Pakuj się, jedziemy na wycieczkę".
I było naprawdę super. Jechaliśmy przed siebie, nie patrząc na godzinę, nie stresując się rezerwacjami bo żadnych nie mieliśmy, noclegów szukaliśmy na bieżąco, a w razie jego nie znalezienia, mieliśmy w bagażniku namiot i kołdrę.
Pewnego dnia wylądowaliśmy w Bieszczadach. Stwierdziliśmy, że fajnie by było chociaż raz wykorzystać ten przenośny dom, który ze sobą wozimy i spać jedną noc pod prawie gołym niebem. I tak znaleźliśmy polanę nad strumieniem. Całkiem opuszczoną, ale jednak widać, że ktoś tu kiedyś był bo na ziemi było miejsce na ognisko. Okej. Super. Obok płynie sobie przeuroczy strumyk, słychać jego ciągłe szemranie, komarów nie za dużo, gdzieś w trawie grają chrabąszcze. Nad strumieniem zobaczyliśmy ślady niedźwiedzia. Małego i dużego.
Było naprawdę ładnie.
Zaparkowaliśmy samochód w chaszczach, żeby nikt nie widział. Małż rozłożył namiot, rozpaliliśmy kontrolowane ognisko, upiekliśmy chyba nawet kilka ziemniaków i kiełbasek. Całkiem miły wieczór. 
Można się powoli kłaść spać.
I tak zaczęła się najgorsza noc mojego życia. Najstraszniejsza.
Otóż... Najpierw była burza. 
Ale daleko, nie ma się przecież czym przejmować, do nas nie dojdzie.
Potem jednak była coraz bliżej. 
A potem centralnie nad nami. 
W oddali słychać było łamanie gałęzi, wiatr i deszcz szarpał namiotem. I nami przy okazji. Błyski następowały w odstępie kilkusekundowym, a grzmoty były tak wielkie, że czułam jak wibruje ziemia pode mną.
Ale to przecież tylko burza, co nie? 
Nigdy w życiu tak się nie bałam. I nigdy nie będę w szoku jak wiele szczęścia mieliśmy, że żadne drzewo na nas nie spadło. (Później okazało się, że byliśmy w epicentrum jednej z największych burz, które się działy w Polsce w ostatnich latach)
Ale ta burza to nie wszystko. Niestety nie. 
Powoli mijała, a ja powoli przestawałam trząść się jak osika, a nawet bardziej. Jak liść w tornadzie. Jak wszystko w tornadzie. Chociaż nie wiem, czy w tornadzie coś się trzęsie? 
I już niby po wszystkim, zaczynam zasypiać, gdy słyszę ryk. Na pewno mi się przyśniło. Nie ma czym się przejmować.
Ale za chwilę słyszę jeszcze jeden. 
Cudownie. Po prostu c u d o w n i e .
Jakiś niedźwiedź postanowił złożyć nam wizytę bo prawdopodobnie wyczuł te pieczone ziemniaki, które... ZOSTAWILIŚMY W OGNISKU NIEDALEKO NASZEGO NAMIOTU, A NAWET KILKA KROKÓW OD NASZEGO NAMIOTU.
Na szczęście niedźwiedź nie zapukał do naszego namiotu żeby spytać, jak nam mija noc (czy niedźwiedzie mogą pukać? I czy to namiotu można pukać?) tylko poszedł dalej.
Więc odważny Małż postanowił wyjrzeć na zewnątrz, spojrzał w jedną stronę, potem w drugą i pobiegł do samochodu, KTÓRY STAŁ KILKA KROKÓW OD NAS, CZEMU WCZEŚNIEJ DO NIEGO NIE UCIEKLIŚMY??!!, a zaraz po nim ja. I tak spędziliśmy naszą noc czuwając w suchym wnętrzu samochodu i próbując nie wyglądać przez okna bo każdy kształt wydawał się być idącym wielkim zwierzem, który za chwilę spróbuje zjeść nas razem z samochodem.
O poranku niepewnie wyszliśmy z bezpiecznego miejsca, szybko spakowaliśmy namiot i ewakuowaliśmy się jak najszybciej mogliśmy z tego przerażającego miejsca.
 Mieliśmy wspinać się po górach, a cały dzień odsypialiśmy w szybko znalezionym miejscu noclegowym, a potem grając w monopol w jednej z ustrzyckich (ustrzykańskich?) knajp i jedząc całkiem dobre ciasto.
Ot, przygód się zachciało.

I wiem, że byliśmy trochę misiami (a tfu!) o bardzo małych rozumkach i teraz też wiem, jak powinno się zachowywać w takich sytuacjach, po tej nocy naoglądałam się i naczytałam dużo rzeczy na ten temat, żeby wiedzieć na przyszłość. Oczywiście nie mam zamiaru nigdy tego ponownie przeżywać, ale kto wie, co się w życiu może zdarzyć?



I jeszcze jedno. Być może nie zauważyłeś, ale po boku mam rubryczkę "Jestem tu" z odnośnikami, gdzie można mnie znaleźć. 
I tak - poza instagramem, pojawił się link do mojego sklepu. Tworzę sobie małe rzeczy z żywicy i postanowiłam założyć sklep, żeby zarobić na kolejne butle tego specyfiku. Są tam rzeczy przykładowe i ceny trochę z kosmosu, ale Etsy pobiera małą prowizję dlatego jest jak jest. Jednak jeśli napiszesz do mnie, to mogę zrobić taniej ;). Mogę zatopić Ci kwiaty w brelokach, podstawkach pod kubki, a nawet grzebieniach! Możesz wybrać kolor, produkt, a ja zobaczę, co mogę zrobić. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Kredka pisze. , Blogger