sobota, 1 lutego 2020

O byciu introwertykiem.

Nie wiem czemu zawsze wena łapie mnie o jakichś dziwnych porach - albo wcześnie rano, albo późno w nocy. To wtedy w głowie piszą mi się scenariusze na najlepsze filmy i kolejne rozdziały moich przyszłych książek (bo nadal łudzę się, że jakaś kiedykolwiek powstanie).

A chciałam dzisiaj napisać trochę o tym, że jestem trochę... trudnym człowiekiem. Będzie bardzo osobiście, ale czasami muszę niektóre rzeczy z siebie po prostu wyrzucić. A ten blog jest między innymi właśnie od tego.

Pamiętam, że kiedyś, w sumie nie tak dawno, jak jeszcze jeździłam na koncerty mojego ulubionego polskiego zespołu to nie miałam problemu z tym, żeby podejść do całkiem obcej osoby i po prostu zagadać. Odzywałam się też internetowo do różnych ludzi i w ten sposób udało mi się zwiedzić mały kawałek świata (chociaż autostopowy wyjazd do Rumunii na dwa tygodnie z człowiekiem poznanym w sieci to nie był najlepszy z moich pomysłów to i tak nie żałuję).Odbyłam niezliczoną ilość rozmów na wszelkiego rodzaju wydarzeniach, żartowałam z policjantami w Serbii i czasami pierwsza rzecz, jaką widziałam po wyjściu z namiotu o poranku z namiotu to był nagi człowiek, bo przypadkiem rozbiłam się na plaży nudystów.
 Byłam bardzo otwartym człowiekiem. Wydawało mi się, że mogę wszystko i nic nie jest w stanie mnie powstrzymać. Teraz nadal tak myślę, ale wiem też jak długa druga czasami czeka do wymyślonego celu.

Jednak z czasem takie małe chwile odwagi przychodziły mi coraz trudniej. Więcej niepewności, więcej... chyba rozsądku. Więcej nieśmiałości.
Wydaje mi się, że z wiekiem bardziej staję się introwertykiem. Jestem ostrożniejsza.
Bardzo trudno zawierać mi nowe znajomości. Stresuję się byciem wśród ludzi i po tygodniu pracy, w której, można powiedzieć, że pracuję z ludźmi, potrzebuję całego weekendu żeby dojść do siebie i żeby w poniedziałek mieć znów do tego energię. Baterie szybko mi się wyczerpują, ale daję jakoś radę. To nie jest tak, że ja ludzi nie lubię. Lubię. Bardzo. Lubię słuchać, lubię obserwować, lubię ludzi. Po prostu. Ale to moje własne niepewności. To ciągłe myśli, czy jestem wystarczająco fajna i inteligentna żeby z nimi rozmawiać? Czy nie robię z siebie debila za każdym razem jak się odezwę? Często mam tak, że chcę powiedzieć na raz za dużo rzeczy i wtedy z moich ust wychodzi niezrozumiały bełkot. Wydaje mi się, że mam dużo ciekawych historii do opowiedzenia, ale gdzieś w kącie mojej głowy pojawia się neon z napisem "czy aby na pewno ciekawych?", jakiś złośliwy głos powtarza mi, że to nie jest wcale takie interesujące jak mi się wydaje. Że kogoś zanudzam, że ktoś tak naprawdę nie ma ochoty ze mną rozmawiać, ale nie chce mnie też spławić, z czystej uprzejmości.
Ciągle jestem w postawie obronnej i niewielu osobom pozwalam zobaczyć mnie bez tarczy.
Sympatię też okazuję w bardzo dziwny sposób bo... trochę złośliwie. Czasami dość wrednie też, ale nigdy nie przekraczam granicy. Staram się nie mówić tego, czego sama nie chciałabym usłyszeć. Ale ta moja "złośliwość" to oznaka komfortu. Tego, że pozwalam sobie być... sobą w czyimś towarzystwie.

Skąd mi się to wzięło? Nie wiem. Może to przez to, że mieszkam w obcym kraju? Czy to może mieć jakiś wpływ na osobowość człowieka? Widocznie może. Albo tylko sobie tak wmawiam.
Gdyby nie mój Małż to chyba całkowicie zamknęłabym się w sobie. To dzięki niemu czasami wychodzę "do ludzi" i najczęściej to jest bardzo dobrze spędzony czas.

Najlepiej czuję się w domu. W miejscu, które znam najlepiej, pod kołdrą, którą znam najlepiej i z kubkiem gorącej herbaty, który znam najlepiej. To moja bardzo mała strefa komfortu, ale chciałabym od tego roku zacząć to zmieniać. Znów być tą otwartą Kredką, którą byłam kiedyś. Brakuje mi jej czasami. Brakuje mi jej entuzjazmu do nowych doświadczeń. Brakuje mi jej przekonania o tym, że świat to więcej niż kolejna przeczytana książka i kolejna pokolorowana strona. Brakuje mi jej pewności siebie...

Ale - żeby nie było - obecną siebie też lubię. Lubię to, że zawsze znajdę sobie jakieś zajęcie. Lubię to, że często nie myślę o tym, jak bardzo czegoś nie chcę robić tylko po prostu to robię.

Jaki morał z tego postu? Chyba żadnego.
I znów - żeby nie było - wszystko ze mną w porządku. W najlepszym. Mam życie, które wcześniej nawet nie myślałam, że chciałabym mieć i po prostu nie ogarniam, że większość rzeczy układa się dokładnie po mojej myśli, a nawet lepiej. Po prostu każdy ma chwile wątpliwości, a ja mam tak, że dopóki ich z siebie nie wyrzucę to będą mnie gnębiły i męczyły.
Po prostu bądźmy sobą, nieważne w jak bardzo niezręcznej postaci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Kredka pisze. , Blogger