czwartek, 28 lipca 2016

#23

Żyję. Mam się dobrze. Mam też za sobą jedne z najlepszych wakacji w życiu. Serio.
Ogrom muzyki.
Ogrom cudownych wrażeń.
Ogrom wspaniałych ludzi.

Było bardzo dużo uśmiechów, przytuleń, wzruszeń. Było dużo... wszystkiego. Było pięknie.


Wróciłam do domu i nie bardzo wiedziałam co ze sobą zrobić. Za cicho. Za pusto. Za spokojnie. Dziwnie. Ciężko wrócić do normalnego życia po dwóch tygodniach nierealności. Dwóch tygodniach wyjętych z życia, dosłownie.
Ale w końcu - jakoś i ciężko - się udało.

Osiem dni temu o tej porze wysyłałam swoje CV do różnych firm, nawet momentami nie wiedziałam do jakich. Można powiedzieć, że robiłam to z powodu takiego, że trochę się nudziłam i trochę też nie wiedziałam co innego mogę w tym momencie zrobić. Taka zabawa w sumie, bo czemużby nie powysyłać, przecież i tak na pewno nikt się do mnie nie odezwie.
Siedem dni temu zadzwoniła do mnie pani z jakiejśtamcałkiemnieznanej firmy i zaprosiła na rozmowę kwalifikacyjną. Następny dzień o godzinie jedenastej. Miasto oddalone o osiem godzin drogi.
Co więc zrobiłam? Spakowałam plecak, wydrukowałam kilka sztuk cefałek i tego samego dnia siedziałam w pociągu żeby zdążyć na umówione spotkanie.
I zdążyłam.
Znaczy - zdążyłabym gdyby spotkanie w ogóle się odbyło.
Ale - od początku.

Jest godzina piąta rano. Do rozmowy kwalifikacyjnej zostało sześć godzin, mam za sobą absolutnie nieprzespaną noc, nie jadłam nic od... nie pamiętam kiedy nawet, no ALE. Czas jakoś zleciał. Trzeba iść.
Nawigacja poprowadziła mnie do ogromnego wieżowca, wchodzę, pytam pana ochroniarza gdzie jest pokój numer tysiąc pięćset osiem (dosłownie).
- windą na piętnaste piętro i pokój na lewo - odpowiada.
No dobra. Jakoś trafię.

Stoję przed drzwiami tegoż pokoju, czytam nazwę firmy i jako, że mam jeszcze dwadzieścia wolnych minut to próbuję znaleźć coś o prawdopodobnie-przyszłym-pracodawcy w internecie. Nie znalazłam absolutnie nic. Trudno. Jakoś to będzie.
Pukam. Wchodzę.
- dzień dobry, miałam się tutaj zgłosić na rozmowę kwalifikacyjną.
- dobrze, proszę usiąść. Zaraz ktoś się panią zajmie.
Okej. Jestem dobra w czekaniu.
Mija pięć minut.
Dziesięć.
Dwadzieścia.

Dzwoni telefon.
Podsłuchuję rozmowę bo cóż innego mogę robić? Poza tym - nie da się nie słuchać.
- okej, zajmę się nią. - słyszę.
Coś jest nie tak.

Podchodzi do mnie kobieta, której rozmowę przez telefon podsłuchiwałam. Jakiś dziwnie dobry humor ma.
- Proszę pani, przed chwilą rozmawiałam z osobą, która miała przeprowadzać rekrutację i okazuje się, że żadnej rekrutacji dzisiaj nie prowadzimy. Albo na razie w ogóle. W każdym razie - ogłoszenie nieaktualne. Przepraszam.

Ale że co? Poważnie? Spędziłam kilka godzin w podróży na darmo? Cholera jasna.

No co mogłam zrobić? Upewniam się, czy to nie jakiś żart, czy - w razie co - będą do mnie dzwonić i wychodzę. Trochę wściekła - bo któż - na moim miejscu - by taki nie był?

Czuję, że w kieszeni wibruje mi telefon. Odbieram:
- Dzień dobry, czy mówię z panią Adą? Aplikowała pani do nas do pracy? Czy byłaby możliwość się z panią spotkać? Najlepiej dzisiaj? Najlepiej między trzynastą a piętnastą?
- Pewnie!

I tak, jakiś czas później, wylądowałam pod na totalnym zadupiu. Kilka razy po drodze się zgubiłam bo nawigacja postanowiła zrobić mi żart. Im - w rzeczywistości - bliżej byłam celu, tym ona - wredna małpa - pokazywała, że jednak wcale tak blisko nie jestem. A co! Za mało nerwów było!
Zgubiłam się nawet stojąc centralnie pod firmą. Żeby było śmieszniej. Dzwoniłam do mojego prawdopodobnie (a nawet już nie tylko prawdopodobnie)-przyszłego-pracodawcy i powiedziałam, że mi się zabłądziło i nie zdążę na czas. A ten dobry człowiek mi wytłumaczył dokładnie i jak krowie na rowie, jak dotrzeć. I jeszcze powiedział, żebym się nie denerwowała, bo nie ma czym.
Druga rozmowa kwalifikacyjna chyba okazała się sukcesem. Nie tylko dlatego, że w ogóle się odbyła.
Ale też dlatego, że siedzę właśnie obok spakowanego plecaka i walizki, w których znajduje się dwadzieścia parę lat mojego życia. Jutro jadę na drugi koniec Polski. Wyfruwam z gniazda. Mam nadzieję, że już na stałe. Do kompletnie obcego miasta - muszę dodać.

Czy mi się uda? Nie wiem.
Czy dobrze robię? Nie mam zielonego pojęcia.
Czy się boję? Cholernie.
Ale bardziej cieszy mnie to, co się dzieje. Choć to wszystko dzieje się tak szybko, że nie nadążam chwilami i często mam momenty zwątpienia i chcę to wszystko odwrócić. Jednak nie mogę. Stawiam wszystko na jedną kartę bo tak naprawdę chyba nie mam już nic do stracenia. Muszę zaryzykować. Muszę spróbować. Muszę przejść się na spacer z Dorosłością i sprawdzić, czy jesteśmy w stanie się dogadać.

Co teraz mnie czeka? Znów - nie mam pojęcia. Ale nie mogę się doczekać, żeby to sprawdzić.

I jakkolwiek banalnie to brzmi - czas rozpocząć nowy rozdział.
Będzie to na pewno początek bestsellera.

1 komentarz:

  1. właśnie wchodzisz w dorosłe, beznadziejne, wredne, bezlitosne życie, ale jednocześnie piękne i ciekawe. Tylko od Ciebie zależy jakie wnioski i jakie ślady na Tobie pozostawi. Dużo dystansu i będzie dobrze.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Kredka pisze. , Blogger