środa, 15 czerwca 2016

#21

Mam dzisiaj straszne ciśnienie żeby coś napisać. Trochę wstyd, że tak tu pusto ostatnimi czasy, ale mam dobre usprawiedliwienie: brak czasu. No dobra, nie jest to jednak dobre usprawiedliwienie. Brzmi banalnie, ale taka jest prawda. Nie pamiętam kiedy ostatnio spałam więcej niż pięć godzin albo leżałam i nic nie robiłam. Kończę edukację, a to się wiąże trochę też z tym, że trzeba zmieścić trzy lata w miesiącu. Czy jakoś tak, sama już nie wiem.
A potem - wakacje. Zasłużone. Trochę mi się plany zmieniają, ale nadal będzie podróżniczo i muzycznie, będę tu i tam, będzie przepięknie. Tego jednego jestem akurat pewna - że będzie przepięknie. Spełni się kilka moich marzeń, czegóż chcieć więcej?

No i tak - mam ciśnienie, żeby coś napisać, ale nie wiem o czym. Wyjdzie w praniu.

Tak sobie myślę - dobrze czasami wyjść poza swoją strefę komfortu.
O, temat się jednak znalazł.


Otóż... pamiętam jak kiedyś (naście lat temu) w podstawówce pojechałam na wycieczkę szkolną. Było fajnie. Trochę zwiedzaliśmy, dużo chodziliśmy, było nawet ognisko. Wszystkie te wspomnienia są bardzo zamazane, ale jedna rzecz zapadła mi w pamięć szczególnie mocno. Trochę głupota, ale pod koniec dnia jedna z opiekunko nauczycielek powiedziała do mnie: "o, ty też przecież przyjechałaś z nami. Taka spokojna i cicha jesteś, że dopiero teraz cię zauważyłam". Dzieciakiem byłam, mało rozumiałam więc jakoś specjalnie mnie to nie ruszyło. Ale pamiętałam. I z wiekiem coraz więcej o tym myślałam, więcej pojmowałam i któregoś dnia stwierdziłam, że nigdy więcej nie chcę czegoś takiego usłyszeć. Że ktoś spędził w moim towarzystwie cały dzień i nawet nie zarejestrował mojej obecności. Trzeba się otworzyć. Dać się zauważyć, dać się poznać.
I nie powiem, że było łatwo. Nie było. Jestem nieśmiałym człowiekiem (chociaż teraz już mniej) i w dodatku bardzo zamkniętym w sobie. W gimnazjum było całkiem okej, ale to chyba dlatego, że to był znajomy budynek, znajome otoczenie, blisko domu.
W szkole średniej było na początku trochę gorzej. Nowe miasto - nieważne, że oddalone tylko 16 kilometrów od mojego miejsca zamieszkania. Wszystko było nowe. Przede wszystkim ludzie. Chyba każdy to przechodził, każdy wie jak to jest. Jednak po jakimś czasie ta moja cholerna nieśmiałość zaczęła trochę maleć.
A teraz wydaje mi się, że jest całkiem okej. Bywa gorzej, ale ważniejsze jest to, że bywa też i lepiej. I te "lepiej" zdecydowanie przeważa.

Bo skąd ta niepewność siebie się bierze? Przez kilka lat poznałam tylko dwie przyczyny.

       Po pierwsze - kompleksy. Oj tak. Oj bardzo bardzo tak. Często za bardzo się przejmuję tym, że wyglądam tak jak... no cóż, tak jak wyglądam. Nie podoba mi się w sobie większość rzeczy i większość bardzo chętnie zmieniłabym jeśli miałabym możliwość. Ale na razie nie mam. Więc po co się przejmować, tak naprawdę? Gdy przychodzi co do czego to wygląd ma najmniejsze znaczenie. Jeśli z kimś mi się dobrze rozmawia, lubię przebywać w towarzystwie tej osoby to wydaje mi się, że żadna jej cecha fizyczna nie może tego zmienić. I mogę się mylić, ale i chyba w drugą stronę działa to tak samo. A jeżeli ktoś przekłada to, jak wyglądasz ponad to, jakim człowiekiem jesteś... Cóż - mi jest w życiu lepiej bez takich ludzi.
        Po drugie - strach przed niepowodzeniem. To też "oj tak". Ileż razy rezygnowałam z czegoś tylko dlatego, że na starcie zakładałam, że mi się nie uda? Stanowczo zbyt dużo. Nie uda się? Pff. Spróbuję jeszcze raz. Aż do skutku. Albo do czasu aż stwierdzę, że to i tak nie ma znaczenia. Bo Twoje porażki to nie Ty. Twoje błędy i niepowodzenia to nie Ty. Nie ma sensu się za bardzo przejmować wszystkim. Trzeba czasami trochę wrzucić na luz i nie myśleć. Nikt nie odnosi sukcesów cały czas. Każdemu, ale to absolutnie każdemu, zdarzają się wpadki. Twoje nie różnią się niczym od miliona innych, naprawdę. Co w najgorszym przypadku może się stać?
Pisałam już o tym, że się wszystkim za bardzo przejmuję. Tym, że ktoś na mnie krzywo spojrzy. Powie coś, czego mówić nie powinien. Zignoruje mnie, a to dość przykre przecież jest. Ale po całym dniu przejmowania się zadaję sobie pytanie: jakie to ma tak naprawdę znaczenie? Jeśli żadne - no to, cholera, po co ja się tym przejmuję? Takie głupoty często sprawiają, że ta moja niepewność siebie rośnie w siłę. A nie może bo zamknę się w sobie znów i jeszcze bardziej. Pozwolę by życie mi uciekło. Nie. Trzeba żyć. Trzeba żyć bo jest później niż nam się wydaje.

     
Jak zatem sobie z tym wszystkim radzić?
Nie zastanawiaj się zbyt długo. Nie zastanawiaj się wcale.
Weź głęboki oddech.
I działaj.
Tylko tyle i aż tyle.
I zobaczysz ile dobrego zacznie się dziać.

Mam świadomość tego, że łatwiej powiedzieć niż zrobić. Ja to wiem. Zmagam się z tym długi czas i jest to dość żmudna walka. Bywa ciężko. Ale wiem, że ta psychiczna praca się opłaca. Bo skutki często przekraczają moje najśmielsze oczekiwania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Kredka pisze. , Blogger