sobota, 23 stycznia 2021

2020

 Ojejku, proszę państwa, co to się dziej?. Czyżbym właśnie pisała nowy post? Otóż tak. Sama w to nie wierzę, ale ten rok już i tak jest dziwny (tak, mam świadomość tego, że przecież jest dopiero styczeń), więc czemuż by nie dołożyć jeszcze troszkę?

A to w sumie będzie - mam kolejny raz nadzieję - taki post "rozgrzewka". Oby. Ale nic nie obiecuję bo jak obiecuję pisać tutaj regularnie, to nigdy z tego nic nie wychodzi.

Lubię sobie podsumowywać mijane lata. Kilka razy zdarzyło mi się to robić na fejsbuku, ale w zeszłym roku zrobiłam to tutaj. I dziś też. Z miesięcznym opóźnieniem, ale to tylko taki mały szczegół.
Zaczynajmy zatem...

Dwa tysiące dwudziesty... ach, co to był za rok....



...brzydki rok. Bardzo, bardzo brzydki rok, ale miał dobre momenty.


Jednym z dwóch najważniejszych momentów była kolejna (już nawet nie zliczę, która w moim życiu) przeprowadzka. Do mieszkania, do którego po prostu lubię wracać. Mam tu gdzie się schować, kiedy w głowie robi mi się za duży chaos. Mam swój ulubiony palnik na kuchence, i miejsce na kanapie. Mam gdzie rozłożyć kolejne pudełko puzzli i spędzać nad nimi długie godziny bez obawy, że mój kręgosłup absolutnie mnie nienawidzi. Mam nawet balkon, który latem był wprost zbawieniem.
Powiem Ci, że przeprowadzki nie są łatwe. Ale to oczywistość. Nawet nie wiedziałam, że mam tyle rzeczy, które absolutnie nie są mi potrzebne, ale z którymi nie potrafię się rozstać tak po prostu, przez głupi sentyment, albo przez mój głupi chomiczy mózg, że lubię po prostu mieć dużo. Zachłanny chomiczy mózg, z którym staram się walczyć. Po co mi tyle wszystkiego? I w zeszłym roku, gdy pakowałam i rozpakowywałam kolejne kartony, to obiecywałam sobie, że nie będę gromadzić kolejnych rzeczy, które nie są mi absolutnie niezbędne. Do szału doprowadzała mnie niezliczona ilość gratów i to, że końca tej przeprowadzki nie było widać. A teraz, gdy minęło kilka miesięcy, to widzę, że tych przedmiotów mi znowu przybyło. Jak? Skąd one się wzięły? To jest właśnie tajemnica wszechświata.
Ale widzę ogromną zmianę w mojej psychice przez to, że przybyło mi... przestrzeni. Zaczęłam piec ciasta (i to jakie dobre!) bo mogę się po prostu zamknąć w kuchni i nie wpuszczać do niej Małża dopóki te ciasto nie powstanie. I jeśli mi ono nie wyjdzie to Małż wcale nie musi wiedzieć jak bardzo mi nie wyszło. I mi nie jest wtedy głupio. Nie żeby tak się już zdarzyło (no dobra, może raz).
Mam nawet swój pierwszy regał na książki, który dodatkowo S A M A skręciłam! Niby nic takiego, ale naprawdę nigdy nie miałam takiego mebla bo nie miałam też na to miejsca. Książki gromadziłam stosami i moja kolekcja zaczynała sięgać sufitu. A teraz są ładnie ułożone, tylko ja nie mam czasu żeby je wszystkie czytać. Ale powoli, powoli...
Lubię oglądać wschody słońca siedząc na kanapie i pijąc pierwszą kawę w ciągu dnia. Lubię patrzeć ponad budynkami (zalety dziesiątego piętra) i widzieć najpierw drobne przebłyski nadchodzącego dnia, gdy w granacie nocy pojawia się pomarańczowa linia. Lubię widzieć jak niebo staje się stopniowo najpierw różowe, a potem coraz jaśniejsze. Mewy przelatują kilkadziesiąt centymetrów za szybą i wydają się być dosłownie na wyciągnięcie ręki. A latem otwieram drzwi od balkonu i mogę usłyszeć ich wzajemne nawoływania, próby obudzenia świata. 
Lubię tu być. Tak po prostu. Lubię tu wracać. Też - tak po prostu.

Drugą z dwóch najważniejszych rzeczy w tym roku był kot, którego w sumie nie można nazwać rzeczą. Ale ileż ta istota wniosła radości do tego ponurego roku. Znalezienie kota na sprzedaż lub do adopcji w Holandii nie jest łatwe. Szczególnie w ciężkich obecnych czasach. Naszukaliśmy się jak szaleni, ale z każdym dniem utwierdzam się w przekonaniu, że było warto.
Zawsze byłam raczej psiarą, ale serio, koty to po prostu cudaki. Dosłownie.
Czosnek (bo tak naszego prywatnego pokemona nazwaliśmy) to wariat. Ale przekochany wariat. Lubi na przykład dać z liścia, aczkolwiek na szczęście delikatnie. Za każdym razem, gdy z Małżem mówimy coś w stylu "dobrze, że nasz kot tego nie umie" to on to słyszy i za chwilę już umie. Przejmuje władze nad każdym, kto go poznaje. Co jakiś czas patrzy na swój ogon, jakby widział go po raz pierwszy i zaczyna go gonić. 
Ma głupie momenty. Dużo głupich momentów, na które - czasami - aż nie wiem jak reagować. Ale ma też ogrom cudownych momentów. Cieszy się na nasz widok, gdy wracamy po pracy, ale nie dlatego że zaraz dostanie jeść (bo wtedy nie dostaje), tylko dlatego, że nas chyba po prostu lubi. Ma ogrom zaufania do nas, całkiem obcych ludzi i mi to się nie mieści w głowie, że taka mała istota może tak bardzo ufać całkiem innemu gatunkowi. Sama sobie nie wierzę tak bardzo, jak Czosnek wierzy nam. I to jest niesamowite. Nawet to, że czasami w nocy depcze mnie po twarzy nie przeszkadza mi za bardzo. Kocham tego kota z całego mojego pokracznego i niewielkiego serduszka. 

To był długi rok, ale szybko zleciał. Co jeszcze się wydarzyło?
Zorganizowałam Małżowi super urodzinową niespodziankę, której kompletnie się nie spodziewał i tutaj chciałabym jeszcze raz podziękować wszystkim zaangażowanym.
Byłam na koncercie mojego ulubionego polskiego zespołu i ależ to był dobry koncert! I cudownie było zobaczyć ludzi, których nie widziało się kilka lat, zamienić parę słów i czuć, jakby nie minęły lata tylko tygodnie. 
Zaczęłam ćwiczyć, ale po kilkunastu dniach stwierdziłam, że nie mam czasu na głupoty i przestałam.
Polubiłam ser halloumi, ale nie mówię tego na głos bo zauważyłam, że jak mówię głośno o czymś, co lubię, to nagle tego nigdzie w holenderskich sklepach nie mogę znaleźć (patrz: kotlety serowe, lody o smaku słonego karmelu w polewie czekoladowej mojej ulubionej firmy, laysy o smaku pizzy i serki bananowe i wiele więcej).
Przeczytałam całkiem sporo książek, w kilku absolutnie się zakochałam (patrz: "Pachinko", "Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender" i kilka więcej).
Obejrzałam kilka dobrych seriali, a że z kinematografią nie za bardzo mam po drodze to musiały być naprawdę dobre (patrz: "Mandalorian" i "La casa de papel"). Zabawny fakt: przez ten serial nauczyłam się więcej słówek po hiszpańsku niż przez trzy lata mieszkania w Holandii po niderlandzku.
Zaczęłam być bardziej wyrozumiała dla siebie, a z tym od zawsze mam ogromy problem. 
I nadal nie jem mięsa. Ale umiem zrobić kotlety schabowe.
Jadłam też tofu, które smakuje tak samo jak brzmi "to fu!".


I tak to zleciało. Czy mam jakieś postanowienia na ten rok? Wyluzować. Nie zastanawiać się nad wszystkim, nie analizować dwadzieścia razy w głowie każdej mojej głupiej wypowiedzi, bo ja po prostu bardzo często głupio gadam, ale bardzo często ludzi to śmieszy. Mnie też.
Robić więcej zdjęć. 
Wychodzić częściej z domu.
Kupować mniej.
Żyć trochę bardziej. W miarę możliwości tych czasów.



I nie dawać się sprowokować głupim dyskusjom na fejsbuku.





1 komentarz:

  1. Fajnie sie ciebie czyta Ada. I szacun ze z takim chaosem w glowie tak swietnie sobie radzisz bo ja ze swoim sobie nie bardzo radze. I super ze masz zwierzaka bo zwierzaki sa suuuper

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Kredka pisze. , Blogger