poniedziałek, 29 sierpnia 2016

#24

Chciałam napisać długi post o tym, jak mi tu całkiem dobrze i jakie to wszystko na początku wydawało się straszne, a teraz to taki tylko... pff! Nic takiego.

Ale nie.

Napiszę - chyba znów - o drobnych rzeczach, które - odkąd tu mieszkam - sprawiają mi trochę więcej radości, przyjemności. Bo takich rzeczy jest kilka.

Na przykład - kiedy wracam rano z pracy, całe miasto jeszcze śpi, na ulicach pusto, na chodnikach pusto, w głowie pusto, w oknach mieszkań pusto... No, poza jednym. Wracam do domu zmęczona, po kilku godzinach pieszych wędrówek (taka praca, że człowiek przez osiem godzin non stop chodzi), oczy same mi się zamykają i trochę głodna jestem. I trochę mi zimno. I trochę mi zawsze smutno po takiej nocy w pracy, nie wiedzieć czemu. Wracam, mijam mnóstwo parapetów, mijam mnóstwo drzwi i okien. I za każdym razem, kiedy zdarza mi się rano wracać, w jednym z tych okien siedzi kot. Biały kot z czarnymi łatami. Albo odwrotnie - jak kto woli. I ten kot patrzy jak ja idę, stawiam kolejne kroki. A ja patrzę jak ten kot siedzi, nic nie robi, obserwuje. Czasami wymienimy spojrzenia i wiem, że w tych momentach myślimy absolutnie o tym samym. Ale o tym już nie napiszę, to jest taka kredkowo - kocia tajemnica.

O, albo kiedy w końcu udaje mi się zrobić coś, co się nadaje do zjedzenia. Nie umiem gotować. Ale to tak bardzo nie umiem gotować, że bardziej się już nie da. I wiesz, jaka to radość, kiedy udaje mi się ugotować makaron? Najzwyklejszy, głupi makaron. Jeszcze mi nie wychodzi idealnie bo czasami go niedogotowywuję, a czasami jest też troszkę za słony, ale jestem na dobrej drodze. A satysfakcja z samodzielnie przygotowanego posiłku, jako - tako zdatnego do spożycia, jest ogromna.

Dużą radość sprawia mi też niegubieniesię. Bo moje obecne miejsce zamieszkania to dla mnie nadal całkiem nowe miejsce. Ciągle korzystam z nawigacji, ale już powoli się z miastem zaprzyjaźniam, już nie jest dla mnie tak brutalne jak na początku, już mnie chyba nawet troszkę polubiło bo co raz pokazuje mi nowe, przepiękne miejsca. Na przykład taki antykwariat. Wpadłam na niego przypadkiem jeszcze nie mieszkając tu, gdzie mieszkam. I cholernie mi się spodobał bo książek w nim od sufitu do podłogi. Ogrom książek. Ogromny ogrom. Pachnie przepięknie, wygląda przepięknie, no po prostu niesamowite miejsce.
I teraz, jak już zamieszkałam w tym mieście to tego antykwariatu nie mogłam na początku znaleźć. No cholera. Ile ja kilometrów przeszłam, jak bardzo się denerwowałam to głowa mała. I się złościłam - głupio bo głupio, ale jednak - na Miasto. Bo schowało przede mną taką magię. A ostatnio, spacerując między jego ulicami - bo w pracy wolne, a w domu siedzieć się nie chce - na ten antykwariat trafiłam. Znów całkiem przypadkiem. Aż się nie mogłam przestać uśmiechać do końca dnia.

I momentami czuć już jesień w powietrzu, a jesień - jak powszechnie wiadomo - to najpiękniejsza pora roku. I już nie mogę się doczekać tego, jak cudownie będzie wyglądam park koło mojego mieszkania. I droga, którą idę do pracy. I już nie mogę się doczekać tych za dużych swetrów, hektolitrów gorącej herbaty, świeczek zapachowych, ciepłego koca (który - nota bene - muszę kupić). I już sobie maluję w głowie jak to wszystko będzie wyglądać, już sobie planuję jakie zdjęcia zrobię i gdzie pójdę, co zobaczę i w ogóle. I to też - jak i poprzednie głupoty - radość.

Cieszy mnie to, że jeśli mam ochotę na śniadanie zjeść świeżą bułkę to do Biedronki albo piekarni mogę wyjść w pidżamie. I czasami mi się zdarza.
Cieszy mnie, kiedy ktoś mnie pyta o drogę, a ja potrafię mu wytłumaczyć.
Cieszy mnie, kiedy mogę poleżeć cały dzień w łóżku i nic nie robić, a to się już tak często nie zdarza jak kiedyś.
Cieszy mnie kiedy w pracy mi idzie coraz lepiej, choć nadal jej nienawidzę i prawdopodobnie - mam nadzieję - długo już tam nie popracuję.
Cieszy mnie też to, kiedy wracam zmęczona z pracy i moje łóżko jest pościelone bo wcześniej wiedziałam, że nie ważne jak bardzo mi się w tym momencie nie chce tego robić to później to mi trochę poprawi humor.
cieszy mnie... wiele rzeczy.


Ale nie znaczy, że jest idealnie. Pięknie cały czas.
Czasami mi się po prostu nie chce. Myśleć. Być. Nawet oddychać. Zdarza się - częściej lub rzadziej, ale jednak się zdarza. Życie mnie przerasta i mam ochotę spakować wszystko i wrócić do prawdziwego domu, gdzie mogłabym pobyć dzieckiem - choćby i takim dorosłym - jeszcze przez jakiś czas. Tylko... po co?
Czasami nie musi być dobrze, ważne, że w ogóle jest. A te wszystkie rzeczy, o których pisałam, nieważne jak banalne i błahe, jakoś się do tego przyczyniają. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Kredka pisze. , Blogger