poniedziałek, 30 maja 2016

#20

Wiesz co? Mam jutro kolokwium. Powinnam się uczyć. Powinnam skończyć ogarniać licencjat i wziąć się porządnie do roboty bo czasu coraz mniej i w ogóle - trzeba się w końcu ustatkować, dorosnąć, itp.
Ale wiesz co jeszcze? Mam w tej chwili to głęboko gdzieś. Głębiej niż to czasami możliwe.

Miałam w ogóle o tym nie pisać, ale że trochę alkoholu teraz pewnie płynie w mojej krwi (czy coś takiego), to postanowiłam - a napiszę, a co! Pewnie jutro będę myśleć inaczej, ale w tej chwili to nie jest ważne. Teraz będę bardziej szczera niż jestem zwykle, a zwykle jestem prawie całkiem szczera. No, ale - do rzeczy.

Ostatnio doświadczam całkiem przykrej rzeczy - braku wiary we mnie. Są ludzie, którzy nie wierzą, że może mi się udać znaleźć pracę. Wyprowadzić się. Zacząć własne, niezależne życie. Że może mi się to udać. I ja się tym brakiem wiary bardzo przejmuję, szczególnie przykre jest to, że chwilami sama zaczynam w to wierzyć. Smutne to trochę, nie da się zaprzeczyć. Mój nastrój, moje poczucie wartości często jest zależne od osób, które czasami te poziomy... obniżają. Czasami może nieświadomie, czasami może tak, ale to akurat nie jest istotne. Istotne jest to, że w mojej głowie pojawia się zbyt często myśl, że skoro inni tak o mnie myślą, to może tak rzeczywiście jest? Może utknę na tym - uroczym bo uroczym, ale jednak - końcu świata, gdzie szczytem możliwości jest chyba praca w lokalnym sklepie spożywczym, a człowiek odczuwa pełnię szczęścia gdy może przeleżeć cały dzień na kanapie przed telewizorem i nic nie robić. Obecnie te utknięcie tutaj najbardziej mnie przeraża. Żeby nie było - nie przeraża mnie praca w sklepie spożywczym, ale właśnie utknięcie tu. Bycie do końca życia zależną od osób, od których powinnam przestać być zależna już dawno temu.
Na początku ten brak wiary mnie przeogromnie smucił. Mam tendencję do przejmowania się różnymi rzeczami często bez wyraźnego powodu, a tutaj ten powód akurat był. Bo ja mam takie plany, marzenia i cele do spełnienia. Niezbyt skomplikowane i takie, które spełniły się dosłownie milionom ludzi. Ale przecież mi może się nie udać, prawda? Zawsze jest taka smutna możliwość. Możliwość porażki.
Potem ten brak wiary zaczął mi działać na nerwy. Nawet nie sądziłam, że mogę osiągać tak wysokie poziomy złości. Nie żebym mogła je jakoś zmierzyć, ale cóż... bywam bardzo złośliwa. A ostatnio to się nasiliło. Coraz mniej zależy mi na opinii innych dlatego chyba przestaję bać się mówić co myślę wprost. Przestaję ubierać moje myśli w coś miękkiego by - rzucone innym w twarz - nie zrobiły komuś krzywdy. Nadal nie chcę jej wyrządzać, ale czasami gorzka prawda jest lepsza od słodkiego kłamstwa.
Teraz, dokładnie w tej chwili, ten brak wiary sprawia, że uśmiecham się kącikiem ust i myślę sobie: "serio myślisz, że to wszystko mi się nie uda? Serio? No to, cholera, zobaczysz". Motywacja większa niż wszystko co sobie obiecywałam: "jak się w końcu ogarniesz to będziesz mogła pojechać na koncert", "jak zaliczysz te kolokwium to zasłużysz na czekoladę". Bez sensu bo tak naprawdę zasługuję na to bez większych sukcesów, tak po prostu. Żyję. Oddycham. Wstaję codziennie rano i każdy dzień jako - tako udaje mi się przetrwać. Czasami lepiej, czasami gorzej, ale jednak mogę to wszystko codziennie powtarzać. To wystarczający powód, by być dla siebie dobrym. Zasługuję na to, co najlepsze. Ty też. Choćby dlatego tylko i aż dlatego, że żyjesz.
Cóż więcej mogę powiedzieć? Chyba powinnam zmienić tok myślenia, który będzie mi towarzyszył nie tylko, gdy w głowie będzie mi lekko szumiało. Powinnam go sobie wytatuować w miejscu dobrze widocznym, Tak, żeby co rano przeczytać/zobaczyć/cokolwiek i czuć tego kopa motywacji, który właśnie czuję. Bo, cholera, jak ludzie w Ciebie nie wierzą, to zrób wszystko co jesteś w stanie zrobić, żeby udowodnić sobie, ale przede wszystkim im, jak bardzo się mylą. Poczuć tą dziką satysfakcję z uświadomienia im ich własnego błędu. Pokazać, że jesteś o wiele więcej wart i na wiele więcej Cię stać, niż oni mogli przypuszczać.
Może być ciężko. Ba, nie tylko może, ale zapewne będzie. Ale co z tego? Przecież jesteś w stanie zrobić wszystko. Możesz jeśli zechcesz. Jeśli trochę zepniesz swoje pośladki (że tak się dziwnie wyrażę), jeśli się przyłożysz do pracy, jeśli momentami pozwolisz, żeby ta złość na innych ludzi Cię nakręcała. To czasami jest dobre. Odrobina, a nawet trochę większa odrobina zmęczenia fizycznego i psychicznego jest warta tego, co możesz osiągnąć. Bo jeśli nie Ty to zrobisz, to kto?

Mniej się przejmować.
Mniej się przejmować i więcej robić.
Więcej żyć.



I nie dać się pokonać. Przede wszystkim.

1 komentarz:

  1. Wydaje mi się, że jestem dziś kim jestem tylko dlatego, że nikt nigdy we mnie nie wierzył. To boli jak jasny gwint, ale jednocześnie hartuje. Za kilka lat będziesz mogła im wszystkim podziękować środkowym palcem za to, że przyczynili się do tego, by Twoja codziennie zakładana zbroja nie była z plastiku, tylko z tytanu.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Kredka pisze. , Blogger