niedziela, 23 października 2016

#25

Myślałam, że już nigdy tui nic nie napiszę. Ale jednak - jakoś się przywiązałam do tej mojej własnej małej części internetu. Może tu trochę nijak, trochę pusto, trochę nudnawo, ale przynajmniej - to ja.

Za kilka dni minie trzy miesiące od dnia, kiedy podjęłam największe ryzyko w swoim życiu i postanowiłam opuścić gniazdo rodzinne, przenieść się o osiem godzin drogi pociągiem od mojego łóżka.
Czy było warto?
Było.

Ale od początku.
Mieszkam sobie w jednym z najpiękniejszych miast w Polsce, bardzo spokojnym miejscu, bardzo... prostym. Mam swój własny pokój, w którym ciągle panuje teraz sauna bo mi ciągle zimno i jestem bardzo ciepłolubna. Mam dwa kubki - jeden na kawę i na herbatę. Mam kilka nieprzeczytanych książek na półce - bo zamiast czytać te, co mam, to wypożyczam z biblioteki. Mam całkiem wygodne - choć trochę małe - łóżko. Mam też dwie, albo trzy (sama już nie wiem) współlokatorki, z którymi mieszkam już tyle czasu, a których imion nadal nie znam. Mam jako taką pracę, może nie jest to najlepsza praca na świecie, może nawet wręcz przeciwnie, ale mam też jako - takie wynagrodzenie. Mam dobrych ludzi na wyciągnięcie ręki. Tragedii nie ma.
Nie jest źle.
Czemu zatem często jest mi tak smutno?
To dobre pytanie.
Odpowiedź jest banalna: tak po prostu.
Bo dorosłość. Bo tęskni mi się za tymi dniami, kiedy nie musiałam się martwić tym, że wypłaty nie ma nadal, a przecież kończy się zaraz termin zapłaty czynszu, a w lodówce jakoś tak więcej światła jest.
Bo jestem odpowiedzialna sama za siebie i trochę mnie to momentami przerasta.
Bo w pracy ktoś znowu powiedział coś głupiego i ja to znowu będę przeżywać dwa tygodnie bo takim głupim głupkiem jestem.
Bo tak po prostu. Czasami musi być smutno przecież.
Ale żeby nie było - nie użalam się nad sobą, jako tako staram się odkrywać moje nowe miasto i nie daję się stłamsić dorosłości, ciągle pielęgnuję w sobie tego dzieciaka, którego cieszą głupoty.
Cieszy mnie, że jak mam wolne to mogę od czasu do czasu wydać 15 złotych w stanowczo przereklamowanym Starbucksie na gorącą czekoladę i przejechać kilka przystanków tramwajem do najpiękniejszego parku na świecie, w którym jest palmiarnia i kaczki, i kilka stawów, i kilka pięknych budynków, i wata cukrowa i liście mi skrzypią, trzeszczą i kruszą się pod butami i w powietrzy unosi się rześki zapach ziemi, drzew, mokrych liści i jesieni, zapach, którego się nie da po prostu opisać. I mogę posiedzieć sobie na jednej z miliona ławek, a od czasu do czasu przysiądzie się do mnie jakaś starsza pani i sobie porozmawiamy o żuciu, o pogodzie. Te rozmowy to mnie zawsze strasznie smucą bo starość mnie przeraża najbardziej na świecie (to temat na inny post - być może kiedyś w przyszłości, być może), ale dobrze czasami porozmawiać z kimś obcym, bardziej doświadczonym życiowo, ot tak, po prostu.
I cieszy mnie to, że jak czasami zdarza mi się pójść na koncert to w końcu nie muszę się martwić tym, że nie mam czym wrócić do domu. Bo teraz mam. Nie muszę się nigdzie spieszyć. Mogę się najzwyczajniej w świecie bawić. Żyć.
Cieszy mnie też pies, którego czasami spotykam idąc w kapciach do biedronki. Bo zwykle wychodzę tylko na chwilę, szybkie zakupy, dwadzieścia minut i jestem z powrotem, ale jak już tego mojego kolegę spotykam to takie wyjścia się przedłużają. Bo kocham zwierzaki przebardzo i każde spotkanie z nimi mnie cieszy. No, chyba że to motyle, one cieszą mniej. Mam też nawet dwa pająki przy mieszkaniowych drzwiach - Stefana i Borysa Nabijewa.
Cieszą mnie głupoty. Bo mogą.
Głupoty mnie też smucą. Bo też - niestety - mogą. Ale takie chyba jest życie, nie wiem, nadal się go uczę, kilka lekcji mi się przespało, ale nadrabiam, proszę państwa, nadrabiam.

Nie wiem o czym miał być ten post już sama. Wyszedł całkiem inaczej zapewne też, ale tak na zakończenie tego - jakże bezsensownego "monologu" kilka słów.
Czasami warto zaryzykować. Przenieść się. Wyjechać bez niczego tak naprawdę do niczego. Nadal mnie to trochę przeraża, to całe próbowanie bycia dorosłym i czasami potrzebuję obok siebie doroślejszego dorosłego, ale cóż... było warto. Może tam, gdzie spędziłam całe swoje życie czekało mnie jeszcze kilka dobrych rzeczy, ale to nie jest ważne w obliczu tego, jakie dobre rzeczy spotkały mnie "na swoim".
Jestem dalej w dość niepewnej sytuacji bo chcę coś zmienić w swoim życiu, ale teraz już mniej się boję porażek. Na pewno wszystko się uda. A jak się nie uda - cóż, spróbuję jeszcze raz. A potem jeszcze kilka. W końcu - nie ma po prostu innej opcji - wszystko musi pójść i ułożyć się tak, jak ja sobie zaplanowałam, tak jak być powinno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Kredka pisze. , Blogger