piątek, 22 stycznia 2016

O dworcach kolejowych.

Jestem człowiekiem podróżującym. Czasami dla przyjemności, czasami dla koncertu - czyli w sumie też dla przyjemności.
Jednak z racji tego, że mieszkam na końcu świata, który utrudnia trochę odjazd, a co ważniejsze - dojazd, spędzam dużo czasu na dworcach. Czasami tylko kilka minut. Czasami kilka godzin. Czasami kilkanaście godzin. W Warszawie. W Katowicach. W Lublinie. Albo w jeszcze innym mieście, za bardzo oddalonym od mojego pokoju.
Wiąże się to między innymi z tym, że zdarza mi się też czasami poznać ludzi. których "normalnie" na pewno nie poznałabym.

Tak więc... Posłuchajcie.

Miejsce akcji
: Dworzec Centralny w Warszawie.
Czas akcji: ciepła końcowo-sierpniowa noc.
Dodatkowe informacje: kilka godzin przez autostopową podróżą do Rumunii.

Siedzę na schodach przed wejściem na dworzec. Wdycham powietrze. Wydycham nikotynę. Próbuję zebrać w sobie tyle odwagi ile się da, w końcu przede mną podróż życia. Albo - mam nadzieję - jedna z nich.
Jest koło pierwszej w nocy, więc jak na stolicę, jest całkiem spokojnie.

Podchodzi Pan.
- Przepraszam, szanowna pani, że przeszkadzam, ale czy mogłaby pani poratować i dołożyć do piwa dwa złote?

No cóż. Przynajmniej nie kłamie.

- Wie pan, mogłabym, gdybym miała. Ale tak się składa, że dwadzieścia minut temu wymieniłam polskie pieniądze i nie mam ani złotówki.
- O, a gdzie Pani jedzie?
- Do Rumunii.
- Do Rumunii? Ale czym? Pociągiem? Autobusem?
- Autostopem.

Pan przysiada koło mnie. Patrzy dziwnie. Przechyla głowę i patrzy. Uśmiecham się skrępowana bo co innego mam zrobić?

- Ale... autostopem? Naprawdę?
- Ano. Naprawdę.

Wyciągam kanapkę, częstuję pana drugą. Pan bierze, dziękuje, jest chyba zadowolony. Zwykła kanapka z serem i pomidorem, nic szczególnego, ale zawsze jakieś jedzenie.
Siedzimy sobie więc, jemy kanapki. Pan zaczyna opowiadać o tym, jak stał się bezdomnym, trochę to wszystko naciągane i niezbyt prawdziwe mi się wydaje, ale nic nie mówię. Może to wszystko prawda? Któż to może wiedzieć?

Siedzimy dalej. Rozmawiamy. Ochrona dworca co kilkanaście minut przychodzi do nas i sprawdza, czy wszystko ze mną nadal jest okej i czy, cóż, żyję. Żyję. Jest całkiem ciekawie. Mój towarzysz się przedstawia, niech w tej opowieści jednak nadal zostanie po prostu Panem.

Jak pisałam - siedzimy, rozmawiamy, już bez kanapek, bo obie zjedliśmy.

Przychodzi Pani. Reklamówka z biedronki w jednej ręce, w drugiej pet wygrzebany, przed chwilą, ze śmietnika. Trochę się kiwa, trochę ziemia jest dla niej za krzywa. Jeszcze zanim ją zobaczyłam to już czułam.

- nie widzieliście jakiejś reklamówki tutaj takiej niebieskiej dużej bo zgubiłam tam było kilka tysięcy złotych nie widzieliście.

Nie widzieliśmy.

- A ile tam było? - Pyta Pan.
- dziesięć tysięcy mniej więcej może siedem.
- Nie widzieliśmy twoich pieniędzy, ale wiesz gdzie ta dziewczyna zaraz jedzie? - pokazuje na mnie -  Do Moskwy! Autostopem, bez pieniędzy!

Nie mówię nic o tym, że to wszystko to tylko w niewielkiej części prawda bo wcale nie jadę do Moskwy, a jak już mówiłam - do Rumunii.
I nie tak całkiem bez pieniędzy bo mam 120 lei, ale o tym już przecież nie będę ich informować.

 Pani patrzy przez kilkanaście długich sekund na nas i się trochę chyba denerwuje, ale odchodzi, pewnie na dalsze poszukiwania swojej wielkiej fortuny.

- A wczoraj mówiła, że było tam trzy tysiące. - mówi mój towarzysz, po czym wstaje i gdzieś idzie. Ot tak, po prostu, nic nie mówi tylko idzie. Siedzę jeszcze na dworze bo noc ciepła i tak spokojnie jest, że po prostu nie chce mi się wstawać. Nie chce mi się iść gdziekolwiek.

Pan wraca. W rękach trzyma dwa papierosy, jednego zostawia sobie, drugiego podaje mi. Dziękuję, mówiąc, żeby zostawił go sobie na później.
Siedzimy więc znów, bo co innego można robić o tak późnej porze na Dworcu Centralnym? Siedzieć. Rozmawiać. Pan streszcza mi dalszy ciąg swojego życia, jest całkiem miło. Bezproblemowo.

Odwiedza nas kilku jego znajomych, Pan każdemu podaje inny kierunek, w którym zmierzam. Nie wiem po co ich o tym informuje, ale to robi. Tak po prostu.

W końcu się zbieram bo za kilka minut mam pociąg do Krakowa, skąd ruszam w dalszą podróż. Zabieram swój ważący chyba dwadzieścia kilo plecak, zabieram swoją zapalniczkę i wstaję.

- Muszę iść. Dzięki za rozmowę.
- A może cię odprowadzić?
- Eee, dzięki, poradzę sobie.
- Mogę ci plecak na peron zanieść!
- Dam radę, serio. Dzięki, cześć!

I idę. Pan macha mi na pożegnanie. Uśmiecham się do siebie i nadal jestem zdziwiona tym wszystkim, że tak fajnie rozmawiało się z człowiekiem, którego większość ludzi omija szerokim łukiem bo bezdomny. Bo pewnie niebezpieczny. Bo zawsze można znaleźć powód. I ja też mam taki sposób myślenia, ale coś się jednak zmieniło. Może już nie odchodzę od nich tak szybko, może chociaż odpowiem na uśmiech, odpowiem na zwykłe dzień dobry.


...ale nie zawsze jest tak miło.

Miejsce akcji: Dworzec Główny we Wrocławiu.
Czas akcji: początek lipca.
Dodatkowe informacje: brak choćby jednej złotówki w portfelu. Płacenie kartą czasami jest o wiele łatwiejsze.

Do odjazdu pociągu mam kilkanaście minut, kolejka przed kasą biletową ogromna, podchodzę więc do biletomatu i staram się jak najszybciej kupić to, co potrzebuję. Kątem oka widzę Mężczyznę, który się przygląda temu, co robię.
Kupuję więc bilet, wyciągam kartę bankomatową żeby nią zapłacić. Mężczyzna nadal tam stoi i się przygląda, nie mam na to czasu więc nie robię nic.
Transakcja przebiegła pomyślnie, wyciągam swój bilet.

- Daj dwa złote. - mówi Mężczyzna.
- Nie mam.
- Jak nie masz, przecież przed chwilą widziałem jak płaciłaś tam!
- Nie mam żadnych monet.
- No to idź do bankomatu i wyciągnij więcej i daj.

Przystaję, choć czasu nie mam. Rozglądam się wokoło bo nie wiem czy rzeczywiście to usłyszałam, czy rzeczywiście ten Mężczyzna to powiedział i trochę nie wiem co mam robić, czy wybuchnąć śmiechem, czy zignorować. Nie wiem też, czego mogę się po tym człowieku spodziewać, co może zrobić, nie jestem zbyt duża, a Mężczyzna tak, nie będę w stanie się obronić, ale kątem oka widzę ochroniarza w odblaskowej kamizelce więc czuję się trochę bezpieczniej.

- Nie mam czasu, spieszy mi się. - mówię.
- Jak nie masz czasu, idź do bankomatu, ja nie mam pieniędzy, daj człowiekowi, nie masz sumienia?
- Nie mam czasu na to, do widzenia.

Mężczyzna się denerwuje coraz bardziej. Widzę to. Idę szybko, żeby się oddalić od tego człowieka, żeby się niepotrzebnie nie mieszać w dziwne sprawy, nie robić afery, żeby wrócić do domu, po prostu.
Mężczyzna idzie za mną, coś krzyczy. Ochroniarz zmierza w jego kierunku, ja przyspieszam, ale jeszcze słyszę głośne: NIE CHCIAŁA MI DAĆ PIENIĘDZY!


Nie zawsze jest miło. Ale mimo wszystko - dworce są fajne. Na dworcu czasami można dostać darmową kawę. Można też ją pić - już nie darmową - przez siedem godzin. Można być świadkiem jak pijana dziewczyna w zbyt wysokich szpilkach wywala się na schodach, a koleżanki, zamiast pomóc, robią jej zdjęcia.
Można gdzieś pojechać i nie wrócić. Można też wrócić, chociaż czasami niezbyt chętnie.
Można przez kilka godzin nic nie robić, bo tak szczerze mówiąc - nie ma co.
Można się stopić z tłumem i przez jakiś czas po prostu nie być.


Dworce są fajne.


1 komentarz:

  1. jak umiesz obserwować ludzi i do tego jeszcze to lubisz to lepszego miejsca nie ma. Cały przekrój społeczeństwa z grubymi prezesami w jedwabnych garniturkach, po bezdomnych których ładnie opisałaś. Ja kiedyś miałem przyjemność przegadać pół nocy, z gostkiem na pierwszy rzut oka menel, a okazał się człowiekiem z tak bogatą przeszłością, że szok. We wielkiej AMERYCE robił za ochroniarza w kartelach, z wielką kasą, a po wpadce, odsiadce, dorośnięciu bo miał na to czas, biedak w kraju, ale wolny, po prostu wolny.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Kredka pisze. , Blogger